Wczoraj wieczorem, jak co drugi dzień, wybrałem się na zakupy. Po skompletowaniu niewielkiego koszyka udałem się do kasy. Było późno, tuż przed zamknięciem sklepu, więc nie było tam nikogo. Pech chciał, że żułem gumę i w trakcie gdy pani obsługująca kasę przesuwała produkty z taśmociągu do strefy pakowania, nadmiar śliny, która wytworzyła się przez żucie, wpadł nie w tę dziurkę co trzeba, no i się zaczęło…
Jak to zwykle w takich sytuacjach zacząłem kaszleć, a oczy zaszły mi łzami. Kasjerka zrobiła minę, jak gdyby w trakcie załatwiania potrzeby w toalecie wyskoczył na nią tygrys. Jej oczy zrobiły się wielkie, a na twarzy malowało się przerażenie i panika!
Kiedy wreszcie złapałem oddech byłem pewien, że pani zaraz wezwie ochronę albo zapsika mnie na śmierć jakimś środkiem odkażającym. Na szczęście zdążyłem zareagować i wytłumaczyć, że tylko się zakrztusiłem!
Kasjerka nieco się uspokoiła, ale nie było w jej oczach zaufania. Pokusiłem się o żart, że w czasach koronawirusa strach nawet się zakrztusić. Ta uśmiechnęła się nerwowo, ale nawet coś tam burknęła.
– Coś u was tej paniki w sklepach nie widać, półki pełne, ludzi nie ma – zagadnąłem na rozluźnienie atmosfery.
– Proszę Pana. Pan nie wie co się tutaj dzisiaj działo! – odpowiedziała kasjerka, która najwidoczniej już zapomniała o swoich podejrzeniach. – ludzie kupowali kasze, ryże i makarony na kilogramy! Mrożonki, płatki owsiane, wszystko co ma długi termin przydatności! A jakie rachunki szły! Panie, 500 zł i więcej nawet!
No i stało się. Chociaż koronawirusa w Polsce jeszcze nie ma (stan na 2 marca), to panika jest, i to jaka! Ludzie naczytali się i nasłuchali informacji o kwarantannach, przestojach i pustych półkach w innych krajach i ruszyli na zakupy.
Trzeba przyznać, że nie wszyscy oddali się tej zbiorowej histerii, ale wystarczy, że co trzeci obywatel postanowi zapchać swoją spiżarkę rocznym zapasem ryżu, mąki i makaronu, a seniorom przypomni się ocet na półkach w stanie wojennym.
Niech jednak pierwszy rzuci kamień ten, któremu nie przemknęło przez myśl by się zabezpieczyć,ale ja nie o tym.
Wracając do domu miałem czas na kilka minut przemyśleń i doszedłem do wniosku, że paradoksalnie wielu Polakom koronawirus może wyjść na dobre!
Ale, że jak to na dobre? Zapytacie.
A no dlatego, że ludzie kupują produkty o długim terminie ważności, które w sporej większości są nieprzetworzone. Niezależnie od tego czy wirus przetoczy się przez nasz kraj, czy nie, kiedyś trzeba będzie te wszystkie zapasy zjeść, a wtedy naród przypomni sobie o kaszy jaglanej, orzechach, mrożonych warzywach czy innych kaszach zakupionych w chwili zwątpienia. Jeśli co dziesiąty włączy te produkty do swojej codziennej diety, to będzie to niewątpliwy sukces w walce o większą świadomość żywieniową.
Jeżeli podobał Ci się ten wpis i chciałbyś czytać więcej podobnych, zapisz się na mój newsletter. Bardzo pomoże mi to w rozwijaniu bloga. Z góry dzięki!